To chyba lekka przesada?
"Pani wychowawczyni zebranie zaczęła od 'proszę się nie obrażać, ale…' i dalej już tylko z górki. Dzieci nie słuchają. Nie przynoszą podręczników. Nie zadają pytań. Albo zadają za dużo. Są roszczeniowe. Albo zamknięte. Mają problem z koncentracją. Z kulturą osobistą. Z dyscypliną. Z zaangażowaniem.
Prawie każde zdanie zaczynało się od 'problemem jest to, że…' albo 'niestety muszę powiedzieć…'. Przez ponad godzinę nie padło ani jedno zdanie, które można by odebrać jako pozytywne. Nic o tym, co się udało. O mocnych stronach klasy. O pomysłach na pracę z młodzieżą. Tylko wielkie 'nic się nie da' i 'wszyscy tacy sami'.
A przecież przyszliśmy, my, rodzice, bo nam zależy. Po pracy, z marszu, z obowiązków domowych. Przyszliśmy, bo chcemy usłyszeć, jak się nasze dzieci odnajdują w szkole, co przed nimi, w czym sobie radzą, a z czym mają trudność. A nie po to, by wysłuchiwać litanii o tym, iż są po prostu 'trudne' i iż 'to już nie te czasy'.
Pani nauczycielko, jeżeli pani to czyta, z całym szacunkiem: nam, rodzicom, też nie jest łatwo. Walczymy o uwagę naszych dzieci, o czas, o wartości. W świecie, w którym wszystko jest szybkie, płytkie i pełne hałasu. Tym bardziej potrzebujemy partnerstwa. Potrzebujemy szkoły, która nie tylko punktuje błędy, ale szuka dróg dojścia do młodych ludzi.
A przede wszystkim: szanuje ich. Bo jeżeli my, dorośli, zaczynamy spotkanie od języka frustracji, to jak mamy wymagać od dzieci, by słuchały z szacunkiem?
Wyszłam z zebrania z postanowieniem: następnym razem wolę pojechać rowerem na targ. Przynajmniej tam ktoś powie serdeczne: dzień dobry, zapyta, jak mija dzień. Tam nie krzywią się na młodych ludzi. Tam czasem można choćby usłyszeć pochwałę i miłe słowo.
Szkoła to nie tylko miejsce nauki, ale też wspólnoty. jeżeli o tym zapomnimy, to będziemy tylko stali w sali, gdzie każdy patrzy w podłogę i liczy minuty do końca. A przecież miało chodzić o coś więcej".